×

Ostrzeżenie

JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 588
JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 579

Wiara z Landów: Dmytro Koshakov - Zostałem na peryferiach futbolu

Wiara z Landów: Dmytro Koshakov - Zostałem na peryferiach futbolu

Jak z ukraińskiej trzeciej ligi trafił do polskiej ekstraklasy? Dlaczego pierwszy oficjalny mecz w życiu zagrał w stolicy Mołdawii, chociaż urodził się na Krymie? Na jakie ważne pytanie powinien sobie odpowiedzieć każdy piłkarz przed trzydziestką? Ile bramek zdobył na wielkopolskich boiskach? W premierowym odcinku "Wiary z Landów" piłkarz Orłów Pniewy, najskuteczniejszy napastnik w okręgu poznańskim, Dmytro Koshakov.

Zakończona runda była dla Ciebie i Twojego zespołu bardzo udana – Ty strzeliłeś 34 bramki, a Orły są liderem w klasie okręgowej, mając pięć punktów przewagi nad drugimi w tabeli Błękitnymi Wronki. Jakie są cele Twojej drużyny na najbliższe lata? IV liga wydaje się pewna, będziecie próbować walczyć o III ligę?

Prezes w swoich założeniach nie wyklucza awansu do III ligi, ale ze względów finansowych wydaje się to raczej niemożliwe, przynajmniej dla tak małego klubu jak Orły. Cała Wielkopolska wie, że nasza drużyna składa się z doświadczonych zawodników, jednak to nie my mamy grać w wyższych ligach – naszym podstawowym celem jest bezpieczne doprowadzenie Orłów przynajmniej do IV ligi. Dzięki temu młodzi zawodnicy, kończący grę w juniorach, nie będą musieli przebijać się wyżej już od poziomu B-klasy, tylko będą mieli szansę startować od razu z pułapu IV ligi.

Czyli nie zamierzacie pójść drogą drużyny z Niecieczy i awansować do Ekstraklasy z A-klasy w 11 lat?

Nie, Termalica to jest klub z potężnymi pieniędzmi, mający silnego sponsora, natomiast Orły to nowa drużyna, która powstała dzięki staraniom miejscowych działaczy, którzy chcieli pokazać, że potrafią dobrze zarządzać klubem piłkarskim. Obecnie rywalizujemy w lidze z drugą drużyną z Pniew, Sokołem, a moim zdaniem z tych dwóch zespołów mógłby powstać jeden silny klub z dobrym zapleczem. Nie jest to jednak nic nowego w Wielkopolsce, najlepszy przykład to Poznań, gdzie poza Lechem jest tylko bardzo biedna Warta i kilka klubów rywalizujących w okręgu, a w tak dużym mieście spokojnie mogłaby powstać silna trzecia drużyna, która, przy odpowiednim zarządzaniu, miałaby szansę na III a nawet II ligę.

2

Rozmawiamy o polskiej piłce, a jak to się stało, że Ty trafiłeś do naszej ligi?

Zwyczajny transfer – latem 1999 roku pojawiło się zainteresowanie klubu z Polski, była to Amica Wronki, która poprzez menadżera zaprosiła mnie na miesięczne testy. Było ciężko, ale ostatecznie musiałem spodobać się trenerom i podpisałem kontrakt we Wronkach.

To był mocny sportowy awans, bo na Ukrainie grałeś na III poziomie w klubie Krystał Chersoń.

Tak, to była druga liga ukraińska, czyli tak jak w Polsce III poziom rozgrywek, dodatkowo podzielony na 3 grupy. Zwycięzcy tych grup grali ze spadkowiczem z I ligi baraże, systemem każdy z każdym, o trzy miejsca w pierwszej lidze. W 1998 roku wygraliśmy swoją grupę, ale nie poradziliśmy sobie w barażach, przegrywając między innymi z bardzo silną drużyną rezerw Szachtara Donieck. Ja jednak na III poziomie grałem przede wszystkim z tego powodu, że ukraińskie wojsko zainteresowało się moją grą w ekstraklasie Mołdawii.

No właśnie, jakim cudem pierwszym zawodowym klubem urodzonego na Krymie człowieka jest drużyna z Mołdawii? 1996 rok, Kiszyniów – nie brzmi to jakoś wyjątkowo zachęcająco.

To była tylko i wyłącznie ucieczka od wojska. Na Ukrainie trenowałem w mieście gdzie studiowałem, w klubie SK Mikołajów. Nie zagrałem tam żadnego meczu, ale pół roku przed końcem nauki wystąpiłem w sparingu z klubem Moldova-Gaz Kiszyniów z Mołdawii. Wiedziałem, że za 6 miesięcy, po zakończeniu studiów, czeka mnie obowiązkowa służba wojskowa. Po meczu podpisałem z Mołdawianami kontrakt, który miał zacząć obowiązywać zaraz po moich studiach. W ten sposób, uciekając przed wojskiem, na półtora roku trafiłem do Mołdawii.

To była mołdawska ekstraklasa?

W pierwszym sezonie graliśmy na drugim poziomie, tam zostałem królem strzelców i razem z zespołem awansowaliśmy do ekstraklasy. To był mój pierwszy w życiu kontrakt, dużo rzeczy się nauczyłem, ale przede wszystkim, mogłem grać na jakimś zadowalającym poziomie, bo w trakcie studiów było to właściwie niemożliwe. Przez ostatni semestr nauki czekałem tylko, żeby wyrwać się za granicę. Gdybym trafił do wojska, miałbym kolejny stracony rok. W mołdawskiej ekstraklasie strzeliłem kilka bramek, ale podczas przerwy w rozgrywkach przyjechałem do rodzinnego domu na Ukrainę, no i złapali mnie.

Wojsko?

Tak, ukraińska armia wykryła moją ucieczkę i złożyła propozycję nie do odrzucenia: mogłem normalnie odbyć służbę wojskową, jak każdy Ukrainiec, albo na rok iść do drużyny dywizjonu który znajdował się w Chersoniu. Zdecydowałem się na drugą opcję i po roku mogłem wyjechać do Polski.

Będąc przy ukraińskim wojsku, trudno nie zapytać o miejsce Twoich urodzin. Pochodzisz przecież z Krymu. Dlaczego nie grałeś nigdy w klubie z półwyspu? I jak zapatrujesz się na sam konflikt krymski?

Tak, urodziłem się na Krymie, kiedyś to była Ukraina, dzisiaj jest Rosja. Nie sprawia mi to problemu, bo tak naprawdę czuję się Rosjaninem z ukraińskim obywatelstwem, większość osób na Krymie mówi po rosyjsku. O samym konflikcie nie chciałbym za bardzo mówić, zawsze inne spojrzenie będzie miał ktoś, kto mieszkał na Krymie, i ktoś patrzący z zewnątrz. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby mieszkańcy półwyspu nie byli stratni politycznie i materialnie, bo nadal mam tam wielu znajomych. Co do początków mojej kariery – miałem okazję trenować jako junior w klubach z półwyspu, ale wybrałem studia w Mikołajowie i z tego powodu nigdy nie zagrałem w klubie z siedzibą na Krymie.

Za Tobą bardzo burzliwy okres ukraińsko-mołdawski. Jest 1999 rok, przyjeżdżasz do Wronek. Dotychczas grałeś w dużych miastach – w Mikołajowie mieszka pół miliona ludzi, w Kiszyniowie siedemset, a w Chersoniu trzysta tysięcy. Wronki mają 11 tysięcy mieszkańców. Różnica w krajobrazie miast była chyba dość wyraźna?

Różnica była duża, szczególnie, że połowa Wronek to albo pracownicy fabryki Amica, albo więźniowie zakładu karnego. Oczywiście żartuję, ale tak właśnie to miasteczko jest przedstawiane w gazetach. Natomiast ja przyjeżdżając do Wronek nie patrzyłem czy to jest pół miliona czy kilka tysięcy mieszkańców, chciałem się tylko wyrwać z Ukrainy, bo bieda w tamtym czasie była niesamowita. Poza tym chciałem poznać coś nowego – w Mołdawii był określony poziom gry, w Polsce spodziewałem się znacznie lepszego.

3

Po lewej Kiszyniów, po prawej Wronki. Widoczne delikatne różnice w krajobrazach.

No właśnie, z jednej strony przyjechałeś z dużego miasta do wielkopolskiego miasteczka, z drugiej – przyjechałeś z III ligi ukraińskiej do zdobywcy Pucharu i Superpucharu Polski. Nie obawiałeś się, że nie dasz rady przeskoczyć tylu poziomów ligowych?

Kiedy jako widz oglądałem swój pierwszy mecz Amiki na żywo w Polsce, byłem pewien, że nie dam rady. Zobaczyłem jaka jest kultura gry, jakie jest zaangażowanie kibiców – nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś takim. Amica to była wtedy świetna drużyna – pierwszym trenerem był Stefan Majewski, drugim Jurij Szatałow. Obecność ukraińskiego trenera była dla mnie bardzo ważna, bo pomagał mi w aklimatyzacji, ułatwiał szybsze zgranie z drużyną i przede wszystkim – nauczył polskiej myśli szkoleniowej. Po przyjeździe z Ukrainy wygranie pojedynku z takimi dobrymi obrońcami jak Kukiełka, Bosacki czy Bieniuk było dla mnie bardzo trudne.

O miejsce w ataku Amiki rywalizowałeś z Kryszałowiczem, Królem, Dawidowskim, Sobocińskim czy Maxwellem Kalu. To nie byli napastnicy z łapanki.

Rywalizacja była niesamowita, do tego dochodziły moje problemy z językiem, więc zdarzały się treningi, gdzie biegałem po boisku bez piłki. (śmiech) Bardzo dużo pomógł mi Czesław Michniewicz, który w tamtym czasie nie tylko był rezerwowym bramkarzem pierwszego zespołu, ale również trenerem drugiej drużyny Amiki. U niego w drużynie grałem po 80-90 minut w III lidze, ucząc się polskiej piłki, a następnego dnia jechałem na mecz pierwszego zespołu. Michniewicz widział we mnie dobrego piłkarza i chciał, żebym grał u niego w rezerwach, a mi taka rola też odpowiadała, bo w tamtych czasach premia w Polsce nawet w III lidze wynosiła tyle, ile moi rodzice zarabiali na Ukrainie przez 2-3 miesiące. Dla drugiej drużyny strzeliłem kilka bramek, na treningach pokazywałem "chcę grać, chcę grać, chcę grać" i w końcu trener Majewski powiedział "Ok Dima, sprawdzimy Ciebie". Może nie do końca się sprawdziłem, ale udowodniłem sobie i innym, że, nawet w takim doborowym gronie, można się ciężką pracą przebić do podstawowego składu.

Mówisz, że się nie sprawdziłeś, ale we Wronkach wygrałeś swoje najważniejsze trofeum w karierze – zagrałeś cały mecz w wygranym finale Superpucharu Polski 1999.

To w ogóle śmieszna historia, bo po meczu nagle wszyscy zaczęli nam składać gratulacje, a ja nie znałem języka i prawie nic nie rozumiałem. Dopiero jak dostałem medal, a kapitan puchar, dotarło do mnie, że wygraliśmy coś istotnego. Na ten mecz jechaliśmy rezerwowym składem, byłem przekonany, że trener chce dać szansę pokazać się chłopakom, którzy normalnie nie łapali się do pierwszego zespołu. Na pewno nigdy nie zapomnę tych wszystkich zawodników, którzy razem ze mną wtedy grali, przede wszystkim Marka Bajora. On już w tamtych czasach potrafił jednym okrzykiem zmobilizować całą szatnie, nie dziwię się, że został trenerem. Przed tamtym meczem powiedział: "Panowie, jesteśmy tu gdzie jesteśmy i musimy zrobić to co musimy", wszyscy się nakręcali i tylko ja do końca nie kumałem, że do podniesienia z murawy jest superpuchar kraju.

Amica w 2000 roku zdobyła też Puchar Polski, ale Tobie nie udało się zagrać w żadnym meczu tych rozgrywek.

Jedyna szansa była w meczu z Radzionkowem, ale rywale zawiesili poprzeczkę bardzo wysoko i do ratowania wyniku zostali wybrani inni napastnicy. Nie udało mi się również zagrać w europejskich pucharach – nie mogłem wyjechać na mecze zagraniczne z racji problemów z wizą, natomiast wygrany we Wronkach 2:0 mecz z Brondby Kopenhaga przesiedziałem w całości na ławce rezerwowych. Byłem przygotowany do zmiany, ale trener ostatecznie zmienił swoją koncepcję i nie zadebiutowałem w Pucharze UEFA, co na pewno byłoby jakimś fajnym dopiskiem w moich statystykach. Jednak i tak cieszę się, że byłem wtedy na ławce i mogłem to wszystko przeżyć razem z drużyną.

Przy Amice nie sposób zapytać o Ryszarda Forbricha. Faktycznie popularny Fryzjer był tak ważny, czuliście jego obecność w klubie?

Nie znałem wtedy dobrze polskiego, nie czytałem gazet, nie oglądałem telewizji, i o całej sprawie dowiedziałem się po latach, gdy wypłynęła afera. Nie znałem tego człowieka, nie wiedziałem jak wygląda, natomiast na pewno po latach zacząłem kojarzyć pewne fakty. Co ciekawe, równie źle mówiono o moim drugim klubie, Dyskoboli Grodzisk. Według wielu ludzi, dwa małe kluby nie mogły awansować do ekstraklasy niemal rok po roku, grając wszystkie mecze w uczciwy sposób. Nie mi oceniać, ile w tym prawdy – ja w tych wszystkich "brudnych" sprawach nie uczestniczyłem. Zresztą nie znałem języka, więc za dużo i tak bym nie zrozumiał.

Zmieniłeś klub, bo Amica Cię już nie potrzebowała, czy w Grodzisku szukali właśnie takiego gracza jak Ty?

Po rundzie jesiennej Amice brakowało jakieś 7-10 punktów do lidera, natomiast Dyskobolia była ostatnia w tabeli (brakowało im 10 punktów do bezpiecznego miejsca - przyp. JW). Graliśmy z nimi sparing, w którym strzeliłem 4 bramki. Trenerem rywali był Marcin Bochynek, który powiedział prezesowi Drzymale otwarcie: "Oni mają dużo napastników, my praktycznie wcale, chciałbym tego chłopaka u siebie w zespole". No i tak doszło do mojego transferu. Tylko jak otworzyłem wrota nowego klubu, to trenera Bochynka już w nim nie było...

Na starcie problem, bo nie było trenera, który Cię ściągnął. Jednak w Grodzisku nie szło Ci jakoś najgorzej, w ekstraklasie strzeliłeś 6 sztuk przez pierwsze półtora roku, a że grałeś mało, to statystycznie wychodzi bramka na 90 minut gry. Joker Dima.

Dokładnie tak to było opisywane. Pamiętam nawet wywiad w telewizji, kiedy jeszcze nie do końca dobrze władałem polskim językiem. Redaktor cały czas powtarzał coś o czarnym koniu, a ja kompletnie nie rozumiałem, co mają konie do piłki nożnej, i dlaczego akurat czarne.

4

Bartosz Bosacki z respektem podchodził do walki z byłym kolegą klubowym, nawet nie skoczył do głowy z Dmytro.

Przyszedłeś do klubu, bo Dyskobolia potrzebowała napastników. W późniejszych latach na tę pozycję ściągnęli wielu świetnych piłkarzy.

Zbigniew Drzymała był bardzo ambitnym przedsiębiorcą, doskonałym biznesmenem, ale też piłkarskim działaczem, i chciał mieć możliwie najsilniejszą drużynę, grającą na najwyższym szczeblu w Polsce. To mu się udało, co pozwoliło wypromować miasto Grodzisk i firmę Groclin. Szkoda, że ta drużyna musiała się rozpaść, ale w Polsce w ostatnich latach wiele drużyn zbankrutowało albo połączyło się z innymi klubami. Skoro Drzymała chciał sukcesów, potrzebował dobrych piłkarzy. Był między innymi Mariusz Lewandowski, który potem z Szachtarem wygrał Puchar UEFA. Natomiast w ataku początkowo, oprócz mnie, był Kłosiński, lewym skrzydłowym schodzącym do środka był Bogdan Prusak, a podwieszonym pomocnikiem Jarek Araszkiewicz. Później w ataku Dyskoboli biegali Rocki, Rasiak, Adrian Sikora, Niedzielan czy taki mały - Moskal, Moskalewicz...

Moskała.

Dokładnie! Mały szybki Moskała, także rywalizacja była też na wysokim poziomie, jak w Amice. Po przyjściu do Grodziska miałem swój udział w utrzymaniu klubu w ekstraklasie, gdyby nie dwie moje bramki, nie byłoby w Grodzisku legendarnej serii 9 zwycięstw z rzędu w 2000 roku, która dała utrzymanie w najwyższej lidze. Wtedy też podpisałem nowy kontrakt do 2004 roku.

24 listopada 2002 wchodzisz na ostatnie pół godziny prestiżowego meczu derbowego z Amicą. To Twoje ostatnie minuty w Ekstraklasie w karierze.

Drugie półtora roku w Grodzisku spędziłem pod wodzą trenera Kaczmarka, który wyżej oceniał umiejętności strzeleckie innych napastników, i u niego praktycznie nie grałem. Po tym meczu z Amicą naderwałem więzadło w kolanie, w klubie szykowały się zmiany, już wtedy mówiono o trenerze Radolskym, u którego też na pewno bym nie grał. W końcu prezes Drzymała otwarcie powiedział "Dima, dużo zrobiłeś dla nas, pomogłeś utrzymać się w ekstraklasie, ale czas się rozstać". Wypłacono mi wszystkie pieniądze, które miałem zarobić do końca kontraktu, oraz dostałem kartę zawodniczą do ręki.

Z jednej strony zawodnik z kartą w ręku, jakimś doświadczeniem w ekstraklasie, z drugiej – w trakcie leczenia kontuzji. Który klub chciał Ciebie wtedy sprowadzić?

Na pewno chciałem zostać w Polsce, dostałem dwie oferty. Jedna z nich to było KSZO Ostrowiec, które walczyło o utrzymanie w Ekstraklasie. Ostatecznie spadli z hukiem, przegrywając wszystkie piętnaście meczów na wiosnę. Druga oferta była z A-klasy, z Opalenicy. Nie wiedziałem co to jest A-klasa, ale przyjechałem na spotkanie i zobaczyłem przepiękne 9 boisk, wspaniałą infrastrukturę. Wtedy stwierdziłem, że zostanę na pół roku, żeby się wyleczyć.

Zostałeś na trochę więcej czasu, jakieś sześć lat dłużej.

Bo to pół roku odmieniło nie tyle moją karierę, co całe życie osobiste o 180 stopni. Prezes Remesa, Pan Bartek Remplewicz, powiedział mi: "Dima, masz 29 lat, możesz odejść i grać w piłkę gdzie indziej, ale zobacz, co możesz stracić tutaj". I tak jak w znanym polskim filmie, zadałem sobie pytanie: "Co chcę w życiu robić?" i zacząłem to robić. Zrozumiałem, że w życiu nie tylko piłka nożna może sprawić, że będzie ono piękne i przyjemne.

Początki w Opalenicy były trudne? Nie było czasem polowania na nogi Ukraińca z Ekstraklasy?

Na pewno nie były to łatwe mecze, bo różnica pięciu lig robiła niesamowite wrażenie. Natomiast nikt nie próbował mnie jakoś brutalniej atakować, raczej rywale próbowali mnie wybić z rytmu tekstami w stylu "W ekstraklasie się gwiazdor nie łapał, a u nas na wsi bryluje". Natomiast ja na to nie reagowałem, tak jak przez całą karierę starałem się jedynie robić swoje i strzelać bramki.

Promień Opalenica, a właściwie Remes Opalenica, radził sobie wtedy bardzo dobrze i notował kolejne awanse, w 2008 roku weszliście do III ligi.

Tak jak powiedziałeś, Promień to jest drużyna, to są lata historii, natomiast Remes to był sponsor klubu, który poprzez piłkę chciał wypromować swoją markę marketingowo. Marka szła do przodu, więc drużyna też musiała się rozwijać, dochodzili nowi piłkarze, niektórzy z doświadczeniem w ekstraklasie, jak Sławomir Suchomski. Piłkarze byli lepsi, więc potrzebowali dobrego trenera. W tym momencie historia zatoczyła koło i do Opalenicy trafił trener Jurij Szatałow, mój przewodnik w pierwszych miesiącach w Polsce. Wtedy też Promień zanotował swój największy sukces, bo awansowaliśmy do 1/4 albo 1/8 finału Pucharu Polski.

1/8, odpadliście z Zagłębiem Lubin, Waszym katem strzelec czterech goli Micanski.

Dla chłopaków, którzy codziennie pracują po osiem godzin, i potem przychodzą trenować czy grać mecz, to było i tak wielkie przeżycie. Telewizja nas filmowała w szatni, dla amatorów to była przygoda życia. Świetny czas.

Świetny cały sezon, bo oprócz 1/8 finału Pucharu Polski utrzymaliście się bez problemu w III lidze. Po czym drużyna została wycofana z rozgrywek.

W tym momencie zakładaliśmy w Opalenicy akademię piłkarską, która nie mało kosztowała. Stwierdziliśmy, że marka Remes jest już na tyle znana, że Promień można zostawić trochę z tyłu. Remes prawie połowie zawodników wynajmował mieszkanie. W tamtych czasach były to niewyobrażalne koszty jak na III ligę. Do tego dochodziły regularne wypłaty i obozy zagraniczne. Dużo wydatków jak na taki mały klub.

Firma Remes w pewnym momencie bardzo mocno wspierała juniorską piłkę. Młodzi piłkarze w Promieniu, wspomniana akademia, turniej dziecięcy Remes Cup.

Remes Cup to też jeden z powodów, dla którego zostałem w Opalenicy. Firma stworzyła turniej dla dzieciaków, gdzie w szczycie grało kilka tysięcy młodych piłkarzy. Nie tylko z Danii czy Niemiec, ale też z Ukrainy, Łotwy czy Estonii. Z drużynami z tych krajów to ja kontaktowałem się w języku rosyjskim. Wtedy mieliśmy w Opalenicy już dziewiętnaście pełnowymiarowych boisk, co było ewenementem na Polskę. Brakowało wtedy tylko bazy noclegowej – no i powstał hotel, w którym teraz rozmawiamy.

Hotel powstał, ale wspomniane imprezy się skończyły.

Akademia miała swój cel – przeprowadzić młodych chłopaków przez 3-4 lata, pod okiem dobrych trenerów. Czy ten eksperyment się sprawdził – czas pokaże. Natomiast już teraz wiemy, że nasz były zawodnik, sobowtór Pazdana – Kuba Czerwiński, zagrał w Lidze Mistrzów, Miłosz Przybecki od kilku lat gra w Ekstraklasie, a Filip Kurto radzi sobie w Holandii.

Oprócz piłki juniorskiej było też wspieranie seniorów – sponsor tytularny Pucharu Polski, halowy turniej najlepszych polskich drużyn zimą w Arenie, czy wspieranie Lecha. Obecnie Remes jest całkowicie poza piłką?

Remes nie inwestuje już w piłkę nożną, bo podstawowy cel inwestycji w sport został zrealizowany – firma stała się znana na całą Polskę, była najpierw na piersiach piłkarzy Lecha, potem na spodenkach, był Remes Puchar Polski.

Czyli nie jest tak, że pan Remplewicz zraził się do piłki, jak mówiło się swego czasu w poznańskim środowisku?


To już trzeba zrobić wywiad z prezesem i jego zapytać. Ja znam powód biznesowy – marka Remes stała się na tyle znana, że dalsza inwestycja w sport nie przynosiła wymiernych efektów marketingowych, i dlatego sponsorowanie na takim poziomie jak kiedyś się skończyło. Po za tym każdy człowiek ma w sobie coś z piłkarza – jak ma 20-30 lat piłka go ciągnie, natomiast potem próbuje znaleźć sobie miejsce w jakimś spokojnym interesie, niekoniecznie sportowym.

Promień zrezygnował z III ligi, ale Ty w niej zostałeś. Jesień 2009 roku to popis Dmytro Koshakova - 23 bramki w 15 meczach Polonii Nowy Tomyśl.

Zostałem nawet doceniony przez czytelników Głosu Wielkopolskiego i miałem przyjemność odebrać nagrodę dla najlepszego piłkarza III ligi w Wielkopolsce. Najlepszym piłkarzem został wtedy wybrany Peszko, najlepszym pierwszoligowcem Reiss, najlepszym trenerem Rumak, i najlepszym piłkarzem z II ligi chłopak z Jaroty Jarocin. To było dla mnie chyba największe indywidualne wyróżnienie w karierze, grałem wtedy w świetnej drużynie, i zgraliśmy się na tyle dobrze, że awansowaliśmy do II ligi. Chociaż tak naprawdę ja nie awansowałem, bo zimą skusiła mnie propozycja z Polonii Środa Wielkopolska.

5

Laureaci Balu Piłkarza 2010 . Od lewej najlepszy piłkarz, trener, pierwszoligowiec, drugoligowiec, trzecioligowiec oraz najlepszy działacz

Klub zmierza do II ligi, Ty po koronę króla strzelców. Jest praktycznie pewne, że po kilku latach przerwy wrócisz do gry na szczeblu centralnym. Zimą odchodzisz poziom niżej do Środy. Kolejna zaskakująca decyzja w karierze.

To był efekt pewnych decyzji "polityczno-finansowych", ale na pewno nie było tak, że ktoś mnie z Nowego Tomyśla wyrzucał. Mogłem spokojnie tam zostać, ale poszedłem do Polonii Środa, gdzie nie poszło mi jakoś rewelacyjnie. Strzeliłem kilka bramek, po czym doznałem najbardziej nieprzyjemnej kontuzji w karierze – złamałem bark. W Polonii trenerem był wtedy Ryszard Rybak, w zespole było ciśnienie na awans do III ligi, mieliśmy 4-5 treningów w ciągu tygodnia + mecz. Wszyscy chłopacy normalnie chodzili do pracy. Ja pracowałem w Opalenicy i dojeżdżałem 80 kilometrów w jedną stronę.

Czyli z perspektywy czasu nie do końca jesteś zadowolony z zamiany jednej Polonii na drugą?

Po upływie tych kilku lat wiem, że odchodząc z Nowego Tomyśla, popełniłem błąd. Ale to był ciężki okres w życiu, również tutaj w firmie w Opalenicy, bo na rynku pojawiało się coraz więcej konkurencyjnych dla Remesa firm. Na przejściu do Środy wyszedłem bardzo dobrze finansowo, a tego właśnie w tamtym okresie potrzebowałem. Gdyby w życiu pieniądze nie grały istotnej roli, nigdy nie zrezygnowałbym z walki o II ligę w Nowym Tomyślu, bo mieliśmy naprawdę niesamowitą ekipę, której rywale się po prostu bali. Ale moje odejście otworzyło drogę do kariery innym chłopakom, Bartek Śpiączka wszedł w moje miejsce, strzelił kilka bramek w III, trochę w II lidze, a od trzech sezonów dość regularnie trafia w ekstraklasie. W życiu tak bywa - gdzie jeden traci, tam drugi zyskuje.

Po epizodzie w Środzie Wielkopolskiej zakotwiczasz w okolicach Opalenicy: Lwówek, Pniewy, Bukowiec. 21 bramek dla Pogoni Lwówek w IV lidze, 44 dla Mawitu Lwówek w okręgówce, odpowiednio 48 dla Korony i 57 dla Orłów w A-klasie. W tym roku wspomniane 34 sztuki dla Orłów w okręgówce. To jest przeciętny dorobek całej drużyny w Polsce, a nie jednego zawodnika. Z czego się bierze ta skuteczność?

To nie jest tylko i wyłącznie moja zasługa. Oczywiście, jako napastnik lubię strzelać bramki, natomiast żeby strzelić, to trzeba mieć piłkę przy nodze w okolicach pola karnego, a samemu się tego nie zrobi.

Piłka Cię szuka?

Słyszałem to od każdego trenera w Polsce i od większości kolegów z zespołu, więc na pewno coś w tym jest. Ale tak jak powiedziałem wcześniej, najważniejsze jest to z kim grasz. Żeby zbudować coś fajnego, potrzebujesz solidnych podwykonawców. W piłce dobrzy podwykonawcy to nawet nie połowa, a 80% sukcesu napastnika, i ja takich pomocników mam od kilku lat. Są to między innymi bracia Knop, Krzysiu Marchewka czy Tomek Puncewicz. Od kilku lat przechodzę z tymi podwykonawcami z jednej drużyny do drugiej.

Teraz razem jesteście w Orłach.

Tak, przez te wszystkie lata prowadził nas jeden człowiek, Pan Jan Błaszyk, dzięki któremu o wiele łatwiej grało nam się w niższych ligach i mogliśmy dawać kibicom więcej radości naszą dobrą grą. W tym miejscu chciałem podziękować Panu Janowi za wszystko, co zrobił dla naszej grupy przez te długie lata. Prezes jakiś czas temu postanowił, że wystarczy tych przeprowadzek i, jak wspominałem na początku rozmowy, postanowił założyć własny klub, czyli Orły Pniewy.

Wiesz, ile bramek w Polsce strzeliłeś?

Naprawdę nie wiem.

317.

(Dima jest w lekkim szoku.)

Dmytro Koshakov

Bilans bramek dla wielkopolskich klubów

Sezon

Klub

Liga

Bramki

Uwagi

1999/2000

Amica Wronki

Ekstraklasa

1

 

1999/2000

Dyskobolia Grodzisk Wlkp.

Ekstraklasa

2

 

2000/2001

Dyskobolia Grodzisk Wlkp.

Ekstraklasa

4

 

2001/2002

Dyskobolia Grodzisk Wlkp.

Ekstraklasa

0

 

2002/2003

Dyskobolia Grodzisk Wlkp.

Ekstraklasa

0

 

2002/2003

Remes Opalenica

A klasa

0

Brak danych

2003/2004

Remes Opalenica

Klasa Okręgowa

0

2004/2005

Remes Opalenica

Klasa Okręgowa

0

2005/2006

Remes Opalenica

Klasa Okręgowa

0

2006/2007

Remes Opalenica

IV Liga

17

 

2007/2008

Remes Opalenica

IV Liga

32

 

2008/2009

Remes Opalenica

III Liga

12

 

2009/2010

Polonia Nowy Tomyśl

III Liga

23

 

2009/2010

Polonia Środa Wielkopolska

IV Liga

5

 

2010/2011

Pogoń Lwówek

IV Liga

21

 

2011/2012

Sokół Pniewy

Klasa Okręgowa

13

Dane niepełne

2012/2013

Mawit Lwówek

Klasa Okręgowa

44

 

2013/2014

Sokół Pniewy

IV Liga

4

 

2013/2014

Korona Bukowiec

A klasa

0

Brak danych

2014/2015

Korona Bukowiec

A klasa

48

 

2015/2016

Orły Pniewy

A klasa

57

 

2016/2017

Orły Pniewy

Klasa Okręgowa

34

 

 

Stan na 09.12.2016

317

Dane zebrał: Jan Wójtowicz, peryferiafutbolu.pl

To jest wynik bez 5 sezonów, bo nie udało mi się znaleźć z tamtych czasów żadnych danych. Nie ma też goli z rezerw Amiki. W pełnym rozrachunku, to może być ponad 500 sztuk.

W Opalenicy na pewno strzeliłem ponad 100 bramek, nie wiem ile konkretnie, ale za okrągłe sto dostałem puchar z siedmioma słoniami. Pamiętam, bo zbieram te słonie. Taka skuteczność to na pewno również efekt tego, że w Polsce pilnie obserwowałem jednego zawodnika, jego sposób poruszania po boisku, wykończenie akcji. To był Tomasz Frankowski, prawdziwy lis pola karnego. Wzorowałem się na nim, tak jak on nie bazowałem nigdy na sile, tylko na sprycie i technice uderzenia. Natomiast sama liczba 317 bramek na pewno robi wrażenie, ale jak już mówiłem – to nie jest tylko moja zasługa.

Od 1:20 rozpoczyna się akcja technicznego Dmytro

Planując rozmowę chciałem zapytać, dlaczego z taką skutecznością nie znalazłeś nowego klubu w ekstraklasie po odejściu z Grodziska. Teraz już wiem, że zamiast dobijać kolejne ligowe kluby na szczeblu centralnym, zamiast iść do Ostrowca na pewny spadek z ligi, Ty wybrałeś coś innego. Dostrzegłeś, że są w życiu ważniejsze rzeczy niż gra w piłkę, że można sobie to wszystko zupełnie inaczej poukładać.

Po odejściu z Dyskoboli, razem z moją żoną stwierdziliśmy, że albo będziemy z walizkami jeździć z jednego klubu do drugiego, albo postawimy w życiu na coś innego – rodzina, najbliżsi, przyjemność z pracy. Zdecydowaliśmy, że osiedlimy się w Grodzisku. To jest dla mnie miasto najlepszych wspomnień z gry, mieszkańcy zawsze byli do mnie nastawieni pozytywnie, bo widzieli, że dawałem z siebie dla klubu tyle, ile mogłem dać. Są piłkarze kontrowersyjni jak Piotrek Rocki, którzy szukają wrażeń, zmieniają kluby, a mi to spokojne miasto jakim jest Grodzisk pasowało

Nie jest też tak, że teraz, po ustatkowaniu się, gra Ci się łatwiej, bo robisz to tylko dla przyjemności? Ty już nie musisz się wypromować wyżej. Oglądając Twoje bramki z ostatnich lat zauważyłem też, że każdy gol to dla Ciebie autentyczna, nieskrywana radość.

Stres zawsze gubi piłkarza. Jurij Szatałow wiele razy nam powtarzał: "Piłkarz zestresowany, piłkarz przegrany". Natomiast jeżeli chodzi o moją radość – każdy piłkarz-amator, który będzie grał w piłkę po trzydziestym ósmym roku życia, i będzie miał okazję strzelać bramki czy dogrywać piłki kolegom, będzie czuł z każdej takiej zdobyczy niesamowitą satysfakcję.

W Polsce jesteś już 17 lat. Planujesz kiedyś wrócić na Ukrainę?

Zdecydowanie nie, nie wyjeżdżam z Państwa, które tak dużo mi dało. Na pewno na Ukrainie nie miałby tyle przyjemności z życia w ciągu tych 17 lat co tutaj. Chociaż wiem, że mój kraj też w ostatnich latach mocno się rozwinął.

A masz polskie obywatelstwo?

Nie mogę mieć podwójnego obywatelstwa, musiałbym zrzec się ukraińskiego, a nie chcę tego zrobić, bo musimy szanować swoje korzenie i pamiętać, skąd pochodzimy. Po za tym z ukraińskim paszportem łatwiej wjechać do Rosji czy Białorusi.

Na koniec wrócę do pierwszego pytania – jeżeli nie zamierzasz z Orłami wchodzić do ekstraklasy, to jak długo chcesz pograć w piłkę? Dopóki zdrowie pozwoli?

Zdrowie raz, bo nie ukrywajmy, mając 42 lata nie jest łatwo biegać za nastolatkami. Nie mówię nawet o rywalizacji z piłkarzami w wieku 25-28 lat, którzy poza wciąż dobrą kondycją, posiadają bardzo duże doświadczenie. Niestety, ale takich zawodników jest coraz więcej w tych niższych ligach. Chociaż i tak nie mogę narzekać, bo zawodowe granie zacząłem bardzo późno, a skończyłem jeszcze wcześniej. Gdybym od juniora grał na takiej intensywności, jak na przykład Kownacki, to w obecnym wieku cieszyłbym się raczej z braku artretyzmu, niż ze strzelonych bramek. Natomiast nie ukrywam, że dynamika jest coraz gorsza, i większość pojedynków na boisku wygrywam tylko i wyłącznie dzięki doświadczeniu.

A potem? Trenerka, inna forma zostania przy piłce?

Na dzień dzisiejszy nie planuję zostać trenerem, nie mam kiedy rozpocząć kursu z racji dużej ilości obowiązków w pracy. Nie mogę poświęcić się pracy z młodzieżą, a wiem, że każdy kolejny miesiąc opóźnia mnie w rozwoju trenerskim. Szkolenie w Polsce jest na wysokim poziomie, trenerzy muszą mieć odpowiednie kwalifikacje, a to kosztuje i czas, i pieniądze. Ale kto wie, może kiedyś zadzwonię do Piotrka Reissa. Połączymy siły i wychowamy nowe pokolenie napastników.

Może pod wasze skrzydła trafi syn Roberta Lewandowskiego, na którego czeka cała Polska?

Nie sądzę, dobremu piłkarzowi zazwyczaj rodzi się córka. Na przykład ja mam córkę. (śmiech)

Nie zdobyłeś wielu trofeów, ale swoimi bramkami dałeś lokalnym kibicom wiele radości. To chyba dla sportowca równie ważne co medale. Pod tym względem na pewno możesz mówić o udanej karierze piłkarza.

Jak dla mnie, jeżeli strzeliłem faktycznie tyle bramek ile powiedziałeś, to kariera była jak najbardziej udana. Największym moim sukcesem jest jednak to, że ustatkowałem się, i nie dopadnie mnie problem wielu piłkarzy, którzy po zakończeniu gry nie mogą odnaleźć się w rzeczywistości poza piłką.

Na koniec pytanie, które gdzieś umknęło mi w trakcie rozmowy. Grałeś we Wronkach i w Grodzisku w czasach, gdy to były najsilniejsze kluby w regionie. Nie było nigdy propozycji przejścia do Lecha, wtedy ubogiego krewnego z wielkiego miasta?

Była oferta z Lecha, od trenera Baniaka. W tamtym okresie Lech walczył o powrót do Ekstraklasy, a w Grodzisku nie stawiał na mnie trener Kaczmarek, więc chciałem z tej propozycji skorzystać. Wszyscy wiemy, że prezes Drzymała miał w swoim życiu epizod z Poznaniem, zakończony trudnym rozstaniem, więc nie byłem mocno zdziwiony, kiedy powiedział mi: "Dima, możesz odejść wszędzie, ale nie do Lecha". Byłaby okazja zagrać w sercu Wielkopolski, w stolicy regionu. Nie udało się, ale dzięki temu zostałem tutaj, na peryferiach futbolu.

Rozmawiał JAN WÓJTOWICZ

Podziękowania dla hotelu "Remes" w Opalenicy za umożliwienie przeprowadzania wywiadu.

O autorze


Skomentuj





Instagram

 

PF.jpg

budzik

 

 

mojfyrtel logo png

 mojeWronkiWersjaPlakatowa 2

 

 

Chcesz nas zaprosić na mecz swojej drużyny?

A może chciałbyś do nas dołączyć?

W tych i w każdych innych sprawach pasujących do tematyki strony piszcie śmiało na: